Magdalena Kozłowska od ponad roku pisze skargi do NFZ, Rzecznika Praw Pacjenta, Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej oraz Ministerstwa Zdrowia. Opiekowała się chorym na raka wujkiem Andrzejem Kocotem, który w marcu 2014 r. w ciężkim stanie trafił do szpitala w Czeladzi. Mężczyzna miał zaawansowany nowotwór skóry.
Jedyne, co można było robić, to łagodzić ból. Na 7 marca 2014 r. zaplanowano wykonanie u niego badań w szpitalu: RTG i USG. Gdy następnego dnia Kozłowska zapytała lekarza o wyniki, ten przeczytał je z komputera. Bardzo się zdziwiła, kiedy wujek oświadczył, że żadnych badań nie przeprowadzono. Gdy kobieta poprosiła o zdjęcia z badań, ordynator i lekarka opiekująca się chorym twierdziły, że zdjęć nie ma, a przeczytane wyniki należały do innej osoby. To pomyłka czy oszczędności na pacjencie, który i tak miał umrzeć?
(…) Łatwiej obiecać gruszki na wierzbie, niż napisać ustawę. Na każdy list pacjentów urzędnicy Ministerstwa Zdrowia odpowiadają zgodnie z regulaminem kolejnym pismem, ale zamiast rozwiązać problem, wolą traktować chorych jak petentów nieznających się na niczym. Kto zapłaci za tę arogancję, gdy powtórzą się podobne tragedie, za które winą ministerstwo obarczy lekarzy?