Bunt pokolenia

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Krzysztof Mazur

Ostatnie wybory prezydenckie to wyraźny sygnał, że młodzi chcą radykalnej zmiany.

W pierwszej turze wyborów Bronisław Komorowski w grupie wiekowej 19–29 lat miał taki sam wynik jak Janusz Korwin-Mikke (14 proc.). Poprzedni prezydent wśród młodych cieszył się zatem poparciem równym nietraktowanemu przez nikogo poważnie politykowi w muszce. Lepiej wypadł Andrzej Duda (21 proc.), ale wszystkich i tak zdeklasował Paweł Kukiz (41 proc.). Nagle okazało się, że młodzi wykształceni z wielkich miast już nie sympatyzują z kandydatem wywodzącym się z PO. Nie uważają III RP za krainę wiecznej szczęśliwości. Chcą radykalnej zmiany obecnego systemu.

Jak łatwo było przewidzieć, takie postępowanie spotkało się ze „słusznym” potępieniem przez liderów opinii. Młodych szybko zakwalifikowano jako histeryków, którzy z powodu braku stabilnej pracy ulegają „społecznym neurozom” (Żakowski). Zostali nazwani fundamentalistycznymi radykałami, którzy powinni jak najszybciej wyemigrować z Polski (Czapiński). Ta reakcja establishmentu tylko potwierdziła, że młodzi mają rację w swoich diagnozach. Słusznie dostrzegli, że jedyna przewidziana dla nich rola polega na bezkrytycznych zachwytach nad wszystkimi działaniami „starszych”. Nigdy nie byli przewidywalnym i zdyscyplinowanym elektoratem, więc ich interesów nikt nie brał na poważnie. (…)

Oczywiście bunt młodych nie stał się jeszcze konkretnym programem politycznym. Mamy do czynienia z czymś dynamicznym, dopiero kształtującym się na naszych oczach. Młodzi ciągle nie stali się podmiotem historii, nie przeszli z fazy buntu do fazy artykulacji pozytywnego programu. (…)

  

Cały artykuł dostępny jest w 35/2015 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także